W świecie designu i design na świecie. Wywiad z Dagmarą Jakubczak

Przeczytanie tego artykułu zajmie Ci około 14 minut

Części naszych czytelników Dagmary Jakubczak prawdopodobnie przedstawiać nie trzeba…

…pozostałym wyjaśnijmy lub przypomnijmy, że Dagmara jest historyczką sztuki, trendwatcherką, doradcą ds. designu i kolekcjonerstwa, także na rynku dóbr luksusowych, dziennikarką piszącą o sztuce i kulturze, regularnie publikującą m.in. na łamach niemieckiego Deutsche Welle, globtroterką od lat przemierzającą wszystkie kontynenty tropem największych i najciekawszych światowych imprez i wydarzeń branżowych, autorką poświęconych stylizacji wnętrz i podróżom z designem w tle strony FORelements.pl i kanału YT Akademia Dagmary, ambasadorką Łódzkiego Festiwalu Designu, jurorką licznych konkursów oraz prelegentką cenionych warsztatów i szkoleń.

Mamy nadzieję, że niczego nie pominęliśmy… Ale nawet jeśli, to nie macie chyba wątpliwości, że do interesującej, tak dla profesjonalistów, jak i amatorów, dyskusji o projektowaniu wnętrz i bieżących trendach lepszego rozmówcy nie mogliśmy zaprosić. Zapraszamy!

Żyjesz, jeśli można tak powiedzieć, w designie, dla designu i z designu… Na początek chciałbym więc poprosić Cię, abyś przybliżyła nam nieco kulisy swojej pasji i aktywności zawodowej. Kim jest trendwatcher i doradca ds. designu? 

Najprościej rzecz ujmując, trendwatcher to osoba, która obserwuje trendy. Trendwatcher może pracować w różnych obszarach, ja zajmuję się akurat designem, z naciskiem na wnętrza oraz obiekty użytkowe.

Moja praca – oprócz, oczywiście, czytania literatury fachowej i zdobywania informacji z innych dostępnych źródeł w home office – polega na podróżowaniu. Podróżowanie przez kontynenty, kraje, targi i festiwale to lwia część mojej pracy. Nierzadko wyszukuję te najbardziej niszowe wydarzenia.

Paradoksalnie to właśnie na tych bardzo małych imprezach często jak w soczewce skupione są najważniejsze na danym obszarze zjawiska rynkowe lub pojawia się możliwość przewidzenia, w jakim kierunku pójdą. Dlatego nieraz goszczę na imprezach, o których wiele osób nigdy nawet nie słyszało.

Po zwiedzeniu takiego targu lub festiwalu sporządzam dla firmy, która mnie o to poprosiła, stosowne raporty. Raporty dla tej firmy i pod jej kątem, czyli jak wyglądają zjawiska w sferze zainteresowań i aktywności tej firmy: co się teraz pojawia na rynku, jakie są nowości, co, moim zdaniem, chwyci lub nie. Czasami są to raporty po prostu z tego, „co jest teraz”: co widziałam, czego było najwięcej… To też są dla marek bardzo użyteczne informacje, bo pozwalają wyraźnie zobaczyć, w jakim kierunku podąża dany rynek. Zupełne inny jest rynek w Belgii i we Włoszech, inny w Dubaju i w Nowym Jorku… Jeśli firma chce wejść na dany obszar, chce (i musi) wiedzieć, co się tam dzieje, co się sprzedaje. I ja im tych informacji dostarczam.

Opowiadam o tych rzeczach również na szkoleniach, które prowadzę, np. dla działów marketingu, działu sprzedaży czy projektowego. Firmy organizują takie szkolenia również dla architektów, np. co się dzieje w branży kuchennej, co się dzieje w branży oświetleniowej, etc.

Jeśli chodzi o doradcę ds. designu, krótko mówiąc, znam się na designie (śmiech). Doradzam w wymiarze kolekcjonerskim, ale także czysto użytkowym.

Wiem, co podpowiedzieć osobie, która jest zagubiona w gąszczu ofert. Np. ktoś chce mieć „ładne mieszkanie, urządzone obiektami najlepszych projektantów”. I tutaj zaczyna się rozmowa, co to oznacza „dobry projektant”, o jakiej estetyce mówimy… tak, abym wiedziała, gdzie i czego szukać i co doradzić.

Wiem, co warto zaproponować osobom, które mają zacięcie kolekcjonerskie, są początkującymi kolekcjonerami i chcą np., by w ich mieszkaniu znalazły się obiekty należące do kanonu designu. Podaję nazwiska projektantów bądź wyszukuję konkretne przedmioty. Np. „ładną lampę z lat 20., ale żeby (nie) była…” i tutaj następuje cały rząd przymiotników (śmiech). 

Od dwóch, trzech lat do ustalania potrzeb indywidualnego klienta wplatam elementy cybernetyki społecznej. Bo cybernetyka nie jest nauką o robotach, tylko nauką o tym, jak działa system, a człowiek również takim system jest. Pomaga mi to w ustalaniu, jakie wnętrza będą odpowiednie dla danego charakteru. 

Gabinet Dagmary Jakubczak. Na biurku lampy Seletti i Ingo Maurera
Fascynuje Cię żywa i mocna estetyka. Wiem, że wśród Twoich ulubionych twórców i marek pojawiają się m.in. Edra, Fratelli Boffi, Seletti, Jonathan Adler czy London Art. Jak opisałabyś swój gust? Czego oczekujesz i szukasz w designie dla siebie i swoich klientów? 

Zacznę od siebie (śmiech). Bardzo lubię projekty odważne albo projekty przełamujące bezpieczne schematy. Lubię, gdy coś się dzieje, gdy jest taki jeden obiekt, który definiuje pomieszczenie. Może być wnętrze urządzone meblami neutralnymi, ale taki jeden obiekt potrafi w nim zakrólować, przyciągnąć wzrok.

Lubię kreatywne, twórcze podejście, brak strachu nie tylko przed łączeniem kolorów, ale też wzorów i faktur. Przez zastosowanie różnych faktur – tutaj gładki, tutaj sztruks, wełna… Pomieszczenie utrzymane w jednej barwie może być ogromnie ciekawe.

Nie chcę zabrzmieć zbyt brutalnie (śmiech), ale nudzą mnie pomieszczenie standardowo pojmowane jako „ładne” lub „uniwersalne”. Niech będzie trochę zamętu; muszę widzieć, że osoba, która to urządzała, ma poczucie humoru. To jest bardzo ważne! Stąd właśnie Edra, Fratelli Boffi, Seletti, Jonathan Adler. To są ludzie – marki i zrzeszeni przy nich projektanci – którzy czasem balansują wręcz na granicy kiczu, ale robią to bardzo umiejętnie, przesuwając go semantycznie w kierunku sztuki.

Jak np. kontrowersyjne filiżanki Seletti sklejone z dwóch zupełnie różnych połówek? 

Seria „Hybrid”, fantastyczna! W tej chwili mam przed sobą na biurku lampkę Seletti – zaprojektowanego przez Marcantonio Raimondi Malerbę szczurka trzymającego żarówkę. A obok, chociaż to już nie jest Seletti, stoi projekt Ingo Maurera „Wielka Żarówka”. Ale tak, to jest to „coś”, czego właśnie szukam.

W kwestii zaś gustu moich klientów, jak wspomniałam, zawsze prowadzę z nimi wyczerpujące rozmowy. Wyczerpujące temat, nie wyczerpujące klientów (śmiech). Wówczas wiem, w jakim kierunku pójść, czego ten człowiek oczekuje. Podczas takich rozmów ludzie często odkrywają, że chcą lub lubią coś, o czym wcześniej nie mieli pojęcia. Pokazuję im np. projekty Jaime Hayona albo Masquespacio i słyszę: O, jakie to jest fajne! A nawet nie wiedzieli, że to im się spodoba, bo podczas poszukiwań na własną rękę obracali się w pewnej swojej strefie bezpieczeństwa. Jeśli ktoś zdecydowanie lubi klasykę, to oczywiście dostanie obiekty klasyczne!

Odwiedzam też np. największe i najbardziej prestiżowe na świecie targi dla kolekcjonerów, TEFAF oraz BRAFA. To są targi, gdzie statuetka z porcelany kosztuje powiedzmy 30 000 Euro, gdzie na zakupy jeżdżą i muzea, i milionerzy.

Uważam, że główną zasadą doradcy lub projektanta jest nieforsowanie swojego gustu! Trzeba znaleźć kompromis. Jeżeli gust klienta nam nie odpowiada, trzeba po prostu zrezygnować z tego zlecenia. Wciskanie komuś czego na siłę powoduje, że, owszem, odniesiemy pewną satysfakcję, ale będzie to pyrrusowe zwycięstwo, bo zleceniodawca po pierwsze do nas nie wróci i nas dalej nie poleci, a po drugie i najważniejsze będzie się męczył w tym otoczeniu. Po co? 

Jesteśmy trochę zakładnikami utartego powiedzenia, że o gustach się nie dyskutuje. Gust nie jest chyba jednak czymś danym raz na zawsze. Ale procesem – czymś, czego można się nauczyć, rozwijać. Jaka jest Twoje opinia na ten temat? Czy widzisz, że gust Polaków się zmienia? Czy wyobrażenie o „pięknym i bogatym domu” rodem z lat 90. to już zamierzchła przeszłość?

Zawsze podkreślam, że nie można komentować czyjegoś gustu. Ja się nigdy nie wyśmiewam z tego, jak ktoś sobie urządził mieszkanie – to jest jego mieszkanie i on w nim będzie mieszkał. Jeśli się komuś podoba Jeleń na rykowisku, nie widzę przeszkód, żeby sobie tego jelenia w salonie powiesił. Nie żartuję! Ja najwyżej mogę zaproponować wtedy np. jakąś lampę z kanonu designu.

Gust Polaków na pewno się zmienia i ewoluuje. Oczywiście wszystko zależy od tego, o jakim obszarze mówimy. Czy chodzi o obszar zamożności, czy innych, np. kulturowych czynników. Mogę mówić o osobach, z którymi mam kontakt, które obserwuję.

Nie mam żadnych wątpliwości, że gust Polaków coraz częściej nadąża za tym, co pojawia się w trendach europejskich czy światowych. Z tym tylko zastrzeżeniem, że jesteśmy bardziej konserwatywni w szybkim przyjmowaniu nowości.

To, co się pojawia na targach, które odwiedzam w innej części Europy czy np. w Nowym Jorku, prędzej czy później do Polski trafi. Ale nie będzie to natychmiast, tak at hoc.

Wynika to z kilku przyczyn. Po pierwsze szacunku dla pieniądza. Nadal jesteśmy bardzo ekonomicznym narodem. Po drugie producenci muszą przestawić swoje linie produkcyjne, co nie jest szybkim procesem i łączy się z dużymi nakładami. W polskich pismach wnętrzarskich widzę nowości, oczywiście, ale w większości są to projekty, które nie przestraszają, nie szokują nagłą „zmianą zwrotnicy”.

Warto zwrócić uwagę, jak długo mieliśmy w Polsce wnętrza spokojne i uniwersalne, projektowane na biało, taką „białą armię”, lub takie z przewagą szarego. Teraz przyjął się glamour i mid-Century modern, popularne jest DIY, czyli własnoręczne przerabiania mebli. Często są to naprawdę piękne projekty, np. jakaś komoda z lat 60., skazana już na śmierć, dzięki pracy wielu osób dostaje nowe życie. Cenimy klasykę.

Nie jestem w stanie wymienić prawdopodobnie nawet niewielkiego procenta związanych z designem wydarzeń, w których uczestniczyłaś. Nowy Jork, Lizbona, Frankfurt, Londyn, Genewa, Bruksela, Dubaj… Bazując na swoim doświadczeniu, co doradziłabyś odwiedzającym różne festiwale designu, zawodowcom i fascynatom? Jak poruszać się po takich miejscach, by nie dać się przytłoczyć nadmiarowi bodźców, odnaleźć prawdziwe inspiracje i wartościowe projekty? A z drugiej strony – jak przygotować swoje stoisko i ofertę, żeby zaistnieć na małej lub dużej imprezie?

To bardzo ciekawe pytanie. Podczas niedawnego Interior Business Summit przygotowałam nawet na temat prelekcję. Wbrew pozorom sprawa jest bardzo prosta: przede wszystkim trzeba sobie szczerze odpowiedzieć na pytanie: „o co mi chodzi”. I dotyczy to zarówno odbiorcy indywidualnego, jak i marek, które chcą się na danych targach pokazać.

Powszechnym zjawiskiem jest, niestety, podążanie za innymi: oni tam pojechali, wystawili się, to ja też muszę. Nie. Najpierw trzeba zbadać rynek, dowiedzieć się, czego chce odbiorca na tym rynku i zdefiniować nasze cele. Czy chcemy się po prostu zaprezentować, wypuścić jaskółkę, że w ogóle jesteśmy, że mamy takie i takie możliwości, tradycje, itp. Czy chcemy już wejść w obszar czystej sprzedaży? Czy chcemy wejść we współpracę z innymi markami?

Rozmawiałam kiedyś z prezesem jednej z największych polskich firm meblowych, który powiedział mi, że wycofał się z ogromnych targów, bo estetyka, jaką proponuje, nie przyjmuje się w tym kraju. To nie były złe meble, ale okazało się, że na tym rynku nie wzbudziły zainteresowania. Ergo: albo ten rynek nie był odpowiednio zbadany, albo nie zostały wyraźnie określone odpowiednie założenia.

Podobnie jest z samym budowaniem ekspozycji. Należy się zastanowić, do kogo i z czym chcemy trafić. Czasem lepiej jest pojechać na małe targi, niszowe lub po prostu mniej znane. Może od Mediolanu, gdzie wszyscy jadą i gdzie na pewno będzie nasza konkurencja, lepsza będzie np. Belgia lub Portugalia? Ustalmy, czy pokazujemy się indywidualnie jako marka, czy chcemy pokazać się na tle innych, podobnych firm, czyli, że nasze produkty są w trendach i pasują do tego rynku. Możemy postawić też na synergię: wystawiamy się z innymi markami, ale nie na zasadzie, że na półce stoi i to i to, każda marka osobno, tylko tworząc wspólną aranżację, w ten sposób wzmacniając nawzajem swój przekaz. Odbiorca widzi, że może sobie zaaranżować pomieszczenie, sięgając po takie i takie produkty.

Jako widzowie indywidualni zastanówmy się, co chcemy na tych targach znaleźć. Czy chcemy po prostu zobaczyć, co tam jest. Wówczas potraktujmy to absolutnie turystycznie. Przechadzajmy się spokojnym krokiem między stoiskami, potem to przetrawimy, za rok wrócimy lub nie. A może szukamy określonych kształtów, kolorów, mebli, producentów? Wtedy skupmy się na tym jednym aspekcie. Jeśli ktoś np. prowadzi pracownię architektoniczną, która ma określoną estetykę, niech szuka obiektów w tej estetyce. Bo później będzie mógł to zaproponować klientowi. 

Dagmara Jakubczak.  Wystawa Eamesow w Genk
Dagmara Jakubczak na wystawie Charlesa i Ray Eamesów w Genk
Porozmawiajmy o pewnym stereotypie, który najłatwiej opisać chyba na przykładzie: Podczas np. (bardzo przeze mnie lubianego) Łódzkiego Festiwalu Designu nierzadko zdarzało mi się usłyszeć dialogi zbliżone do tych, jakich można podsłuchać chociażby na wernisażach sztuki współczesnej. Mam na myśli te wszystkie wypowiedzi w stylu: Matko! Takie brzydactwo za tyle pieniędzy! Na tym się nawet siedzieć nie da! No tak, ale to jest designerskie! Jak Twoim zdaniem rozkładają się tutaj akcenty: Czy większym problemem jest to, że część odbiorców jest zbyt mocno przywiązana do pewnych tradycji estetycznych? Czy odbiór sztuki użytkowej wymaga kompetencji? A może jakościowy design to tylko kropla w morzu tego, co możemy podziwiać na takich targach lub festiwalach? A projektanci zbyt często skupiają się na aspekcie „sztuka” (lepsza lub gorsza), a za mało na wymiarze „użytkowym”? 

Proszę zauważyć, że takie nacechowanie słowa design istnieje chyba tylko w języku polskim. Design to jest po prostu wzornictwo, projektowanie. Z całą mocą podkreślam, że nie znoszę określenia „designerski”. Dla mnie ten przymiotnik nie istnieje, a może nawet powinien być karalny (śmiech).

Bardzo pięknie, trafnie i mądrze istotę dobrego designu opisał w swoim słynnym dekalogu Dieter Rams. Uważam, że najprostszym sposobem ustalenia, czy design jest dobry czy zły, jest spostrzeżenie, czy dany projekt organicznie się przyjął czy nie. Po prostu, czy dana rzecz weszła do użytku, czy ludzie chcą ją mieć i jej używać. Jeśli projekt funkcjonuje, to znaczy, że jest dobry.

Oczywiście trzeba tu zostawić margines na rozszalałą promocję i marketing. Może zostanę za to ukamienowana (śmiech), ale osobiście nie lubię np. fotela Modzelewskiego. Uważam, że jest zwyczajnie niewygodny! Jako obiekt, który zdobi pomieszczenie, jest piękny, bo jego kształt jest niezwykły. Jeśli pozostaje w sferze dekoracji, jest super, ale w wymiarze użytkowym… no nie… i stosowanie go we wnętrzach jest całkowicie przereklamowane.

Czwarte przykazanie Dietera Ramsa głosi, że dobry projekt musi być zrozumiały i nie może onieśmielać. To znaczy, że podchodzimy, używamy i nie boimy się „o ludzie, nie potrafię tego obsługiwać, a co jeśli coś zepsuję…?”. Nie! Projekt musi być przyjazny. I tutaj możemy wrócić do kwestii obiektów, na których widok ludzie krzyczą „o matko, co to w ogóle ma być!”. Musimy pamiętać, że w każdej dziedzinie życia i każdej branży są ludzie, którzy potrafią wykonywać swój zawód, i ludzie, którzy nie potrafią.

Tak, zdarza się, że w designie występuje dobrze wszystkim znane zjawisko przerostu formy nad treścią. Z reguły dotyczy to autorów, którzy nie rozumieją istoty projektowania. A istotą projektowania jest tworzenie rzeczy, które będą używane. Tworzenie rzeczy, które nie będą używane, to sztuka, a nie design.

Jest, rzecz jasna, wielu projektantów, którzy działają na granicy, styku tych dwóch dziedzin. Ale jeśli naprawdę rozumie się i jedną, i drugą dziedzinę, można wszystko tak zrównoważyć, że później te obiekty wchodzą do ogólnego obiegu, zapisują się w świadomości i kanonie. Żeby łączyć te dwie dyscypliny, trzeba być mistrzem. Rzucanie się z motyką na słońce nie ma sensu. Robienie wytwornej formy, której nikt nie będzie używał, jest bezcelowe.

A więc nie, odbiór sztuki użytkowej nie wymaga kompetencji! Jedyną kompetencją w odbiorze krzesła jest to, czy jest nam na nim wygodnie. Jedną kompetencją w odbiorze stołu jest to, czy spełnia swoją funkcję, czy jest zgodny z naszą estetyką i pasuje do naszego pomieszczenia. 

Na swoich kanałach przestrzegasz przed ślepym podążaniem za trendami, ale zachęcasz do poszukiwań i wykraczania poza pewne ramy. Kiedy rozmawiam z architektami wnętrz, szczególnie z mniejszych pracowni, zwykle słyszę, że oczekiwania klientów zamykają się w stylistyce: skandynawski, minimalizm, loft, ewentualnie industrial. Z jednej strony nie ma w tym nic złego. Ale z drugiej, czy rolą architektów i dekoratorów wnętrz nie powinno być przełamywanie takiej zachowawczości? A może im samym zbyt często brakuje i wiedzy, i odwagi, by zachęcać klientów do bardziej nieszablonowych rozwiązań? 

Zacznijmy od tego, dlaczego akurat styl skandynawski, minimalizm czy loft. Bo są najprostsze. To bardzo uniwersalne style, które w ogólnym pojęciu najłatwiej skomponować. Skandynawski – natura, wygoda, gruby koc na jakiś fotel i już jesteśmy blisko. Minimalizm – wiadomo. Industrial – ceglana ściana, żarówka na kablu… To style, które właśnie nie przestraszają i odbiorcy znają je najlepiej. Powstaje trochę takie błędne koło: odbiorcy to lubią, bo to widzą, a widzą to, bo pisma to publikują, bo odbiorcy to lubią

Moim zdaniem rolą architekta jest wyrwanie klienta z takiego zaklętego kręgu. Dużo zależy jednak od tego, na co ten architekt stawia. Czy zależy mu tylko na zarabianiu – robieniu użytecznych, ładnych projektów, bez kontrowersji, często wręcz przeciętnych? Czy się dokształca, jeździ, szuka nowości, aby później zaproponować to klientowi?

W dyskusji o tym, na co sobie architekt może pozwolić, jeszcze raz muszę podkreślić – bo uważam to za szalenie ważne – że kwestią etyki zawodowej, przyzwoitości jest zrezygnowanie ze współpracy w momencie, gdy pojawia się ryzyko, że swoim autorytetem „przymusi się” kogoś do przyjęcia nieodpowiadającego mu projektu lub pójdzie na zbyt daleki kompromis i stworzy projekt na siłę, co natychmiast widać w odbiorze. Architekci, tak samo jak np. lekarze czy prawnicy, powinni podróżować, oglądać, dokształcać się, próbować… Kropla drąży skałę.

Istotne jest też szukanie klienta z odpowiedniego kręgu, również finansowego. Nie ma co ukrywać, że wielu klientów zgadza się lub chce któryś z tych najpowszechniejszych stylów, bo po prostu nie dysponuje zasobami, które pozwoliłby na większe fajerwerki. 

Czy dobry design jest ekskluzywny? Lub inaczej: czy dobry design musi być drogi? Jak wygląda porównanie rynku wyposażenia wnętrz z rynkiem technologicznym lub modowym? Topowy smartfon za 5 tysięcy złotych to inny wydatek dla kogoś, kto zarabia średnią krajową, i dla kogoś z pensją dyrektora banku. Ale użytkownikiem takiego sprzętu może być – i często jest! – i jeden, i drugi. Tym samym powstaje pewne spójne doświadczenie jakościowe i estetyczne. Czy w świecie stylizacji wnętrz są marki, produkty lub zjawiska, które stanowiłby taki pomost między różnymi pod względem zamożności grupami odbiorców? 

Zdecydowanie podkreślam, że dobry design nie jest dla wybranej grupy klientów. Dobry design to po prostu dobry projekt, a to wcale nie oznacza, że produkt musi być drogi. Pamiętajmy, że cena często jest narzucana przez inne czynniki niż jakość i użytkowość. Najbardziej cenieni projektanci, kojarzeni właśnie z tą strefą luksusową, często współpracują również z firmami, które projektują dla masowego odbiorcy.

Wróćmy jeszcze raz do Dietera Ramsa. Dobry design to ten, który jest użyteczny, estetyczny, innowatorski, ale też ekologiczny, bo uwzględniający współczesne problemy. W taką wizję i filozofię świetnie wpisują się np. produkty GROHE. Mamy tu i rozwiązania nowatorskie, wpisujące się w ducha czasu. Jak bezdotykowe krany, co jest istotne w dobie pandemii, zestawy filtrujące wodę GROHE Blue Pure, dzięki którym nie musimy kupować wody w plastikowych butelkach, foot control czy perlatory zmniejszające zużycie wody. I mamy odpowiednią bazą – estetyczną, jednocześnie wyrafinowaną i uniwersalną formę.

Do tego dochodzi trwałość, m.in dzięki zastosowaniu nowoczesnych, odpornych na zabrudzenie i zarysowanie powłok. Absolutnie jestem zachwycona teraz kolekcją GROHE Allure, przywodzącą na myśl art deco. 

Dagmara Jakubczak podczas targów kolekcjonerskich w Nowym Jorku
Wspaniała, to prawda. A w serii Essence pojawiają się jeszcze nowe, złote odcienie, Warm Sunset czy Cool Sunrise. Bardzo art deco! Osobiście mocno kojarzą mi się z flakonami perfum Chanel. GROHE w kontekst ostatniego pytania wpisuje się chyba także w tym sensie, że niezależnie od półki cenowej oferuje użytkownikom podobne codzienne doznania. Powiedzmy… ceny baterii kuchennych zaczynają się od kilkuset złotych, a najdroższe zestawy przekraczają 2 tys. Wraz ze wzrostem ceny pojawiają się dodatkowe funkcje, wyciągana wylewka, filtry i tak dalej, i nowe wzornictwo, ale sam komfort, chociażby regulowania strumienia wody, jest zawsze wysoki?

W pełni się zgadzam. Myślę, że GROHE konsekwentnie robi to, co wyznacza drogę do dobrego, powszechnego designu. Żeby zbudować dom, muszą być mocne fundamenty. I GROHE takie fundamenty ma, dzięki czemu później – niezależnie od przedziału cenowego – korzystanie z tych produktów jest przyjemne.

Jakość, dobre materiały to podstawa, do której później, wraz ze wzrostem ceny, można dodawać kolejne funkcje. A dzięki ponadczasowej formie te produkty będą się bronić przez lata. I, co ważne, nie znudzą się, bo nie ma tam przesadnej dekoracyjności, która może się opatrzeć. Dobry projekt rządzi się zasadą im mniej, tym więcej. Wszystko się obroni, jeśli będzie miało dobry punkt wyjściowy. 

Duża grupa konsumentów preferuje gotowe, kompleksowe rozwiązania. Tzw. „kuchnie z katalogu”. A marka GROHE oferuje obecnie podobny patent na aranżację łazienek. Idea GROHE Perfect Match to idealnie dopasowane pod względem wzornictwa i funkcjonalności umywalki, baterie, akcesoria i elementy wykończeniowe. Co sądzisz o tym pomyśle? Banalna droga na skróty czy dobry sposób na ciekawe i spójne wnętrze? 

Nie tyko nie odrzucam takich projektów, ale wręcz w pewnym sensie je popieram i im kibicuję. Paradoksalnie oznacza to rozszerzenie oferty dla klienta. Są osoby, które z urządzeniem mieszkania z różnych względów muszą sobie dać radę same. Wtedy takie rozwiązanie będzie idealne.

Tak jak podkreśliłam, odpowiadając na poprzednie pytanie, najważniejsza jest baza! Tutaj możemy sobie zrobić spójną estetyczną bazę, a później swobodnie ją indywidualizować dodatkami. Przecież to, że w iluś łazienkach będzie taki sam kran, umywalka i uchwyt na ręczniki nie oznacza, że wszystkie te łazienki będą takie same! To jest jak z ubraniem, jak z modą, z którą projektowanie użytkowe jest bardzo związane, przynajmniej duchowo. Kluczem są dodatki.

Jeśli odbiorcy idą do salonu czy przeglądają strony internetowe i widzą gotowe rozwiązanie, które im się podoba, po prostu ułatwia im to życie. A to też immanentna cecha dobrego designu: rozwiązywanie problemów.

Nie wszyscy też czują się wielkimi indywidualistami i muszą mieć szalenie oryginalne wnętrze. Duża grupa odbiorców chce mieć po prostu funkcjonalne, estetyczne mieszkanie.

To ich satysfakcjonuje i zamiast ich uszczęśliwiać na siłę lepiej przygotować dla nich dobrą ofertę, która przywiąże ich do marki. Z biegiem lat można dodać sobie kryształowe lustro, lampę, wystawny stołeczek czy ręczniki wysadzane diamentami… Droga wolna. 

Jako że mamy połowę grudnia, na zakończenie nie może zabraknąć pytania o podsumowanie trendów mijającego roku i designerską prognozę na 2021?

Pandemia zaskoczyła nas wszystkich jak śnieg drogowców (śmiech). Lockdown, izolacja – absolutna zmiana sposobu życia, tak zawodowego, jak i rodzinnego. Ta totalna rewolucja i przewartościowanie bardzo ciekawie wpisują się w wyraźny trend, który obserwujemy już od jakiegoś czasu. „Dom-kokon” to propozycja, która jest na rynku od paru lat – jako kontrast do chromowo-szarych lat 90. czy minimalistycznych lat dwutysięcznych. Nastąpiła ewolucja i domy zaczęły się robić coraz bardziej przyjazne. Dlatego też tak wielka popularność stylu skandynawskiego. „Dom-kokon” to dom przytulny, bezpieczny, przystań, opoka i schronienie przed tym chaosem, jaki mamy na zewnątrz.

Trendy mieszkaniowe to wypadkowa bardzo wielu dziedzin pozornie z mieszkaniem niezwiązanych. Nawet wojna w odległym zakątku, zachwianie niektórych rynków, kryzys, niepokój, straszne wiadomość w telewizji – to wszystko wpływa na to, że szukamy bezpiecznego miejsca. Coraz dłuższe życie i wzrost liczby seniorów – to potrzeba domu ergonomicznego, bezpiecznego, z udogodnieniami.

A kiedy nałożymy na to pandemię, następuje kolejne przetasowanie. Już nie tylko mamy dom-schronienie, czyli bezpieczne miejsce po wyjściu z pracy, ale też dom, który jest miejscem pracy.

Pomocnym miernikiem tego, co się dzieje, jest obserwowanie, jakie są kolory roku. Kolory roku to nie tylko manewr handlowy, chociaż „historie marketingowe” nie są bez znaczenia i nie ma co przesadnie tematu gloryfikować. Ale bardzo ważne jest to, że kolory roku są wybierane przez gremia eksperckie, w których zasiadają nie tylko historycy sztuki czy osoby związane z designem, ale też ludzie z wykształceniem psychologicznym, socjologowie.

Od paru lat jako kolory roku, i nie mówię tu tylko o najsłynniejszym Pantone, wybierane są kolory związane z naturą. Kolory bezpieczne, bo człowiek odruchowo szuka w naturze ukojenia. Królowały kolor ziemi, nieba, lasu. Przepięknym kolorem była w roku 2019 Night Watch, (Nocna Straż) – ciemna, głęboka zieleń, las widziany nocą.

Tegoroczne kolory roku według Pantone to szary i żółty. Szary – stabilność, kamienienie trwające mimo wichrów i huraganów. Żółty – napawający optymizmem i nadzieją, takie światełko w tunelu (śmiech). Już same, nieco poetyckie, uzasadnienia wyroków Pantone są bardzo wymowne. Wśród innych firm produkujących farby mamy też zielenie, błękity, szarości, brązy i beże – wiele jest wariacji na temat połączeń tych kolorów. Myślę, że rok 2021 upłynie raczej w spokojnych, związanych z naturą barwach.

A może fenomen Cyberpunka 2077 również zaznaczy swoją obecność w designie? Neonowa czerwień i błękit? Ultrafiolet? Czy to możliwe? 

Tak, rozwój technologiczny i związane z pandemią przerzucenie się na rzeczywistość internetową również nie pozostają bez wpływu. Jedna z największych agencji przepowiadających trendy jako kolor roku 2021 wybrała elektryczny, bardzo ostry błękit. Z jednej strony mamy tu wyraźne nawiązanie do oceanów i świadomości ekologicznej, a z drugiej – właśnie rozwój technologiczny, cyfryzację. Jedną z inspiracji była tu bezpośrednio technologia 5G! 

W wykończeniach różnych elementów łazienkowo-kuchennych pojawią się zaś matowe złoto, miedź, chrome, nikiel. Ale już bez tej dosłowności – subtelne, delikatne, dopracowane tony i faktury, na których pięknie zachowuje się światło. No i matowa czerń, która jest bardzo, bardzo w trendach. Paleta kolorystyczna GROHE znakomicie to wszystko obejmuje. Zobaczymy też więcej stylu rustykalnego, style, jak ja to nazywam, „zabawkowe”… To będzie bardzo ekologiczny, twórczy, bezpieczny i rodzinny rok.

Czy ten artykuł był przydatny?

Dziekujemy za opinie :)

Dlaczego ten artykuł nie był przydatny?

  • Artykuł był za krótki
  • W artykule było za mało zdjęć
  • Artykuł nie wyczerpał tematu
  • Z artykułu nie dowiedziałem/dowiedziałam się niczego nowego

Skomentuj artykuł: